Derby Gala 2013 na zawsze zapadną mi w pamięć jako jeden z najlepszych dni wyścigowych, jakie przeżyłam. Na ten dzień czekałam długo i póki co jeszcze nie otrząsnęłam się z lekkiego szoku, jaki po sobie pozostawił.
7 lipca 2013 roku pogoda dopisała. Było słonecznie, ale nie upalnie, a tor został tym razem odpowiednio przygotowany przez Organizatora - aura sprzyjała dobremu mityngowi. Niektórzy, w tym i ja, odnieśli wrażenie, że ludzi było mniej niż ubiegłego roku. Trudno jest mi stwierdzić ten fakt z należną mu dokładnością, jednak biorąc pod uwagę zeszłoroczny wypadek Mister Greata i szum medialny, jaki po nim powstał, nie ma się czemu dziwić.
Gonitwy przedderbowe były ciekawe, pokazy konne urządzane między nimi również, lecz moja uwaga skupiała się wyłącznie na odliczaniu czasu do zupełnie innego wydarzenia. Nie trudno się domyślić, że chodziło o bieg o Błękitną Wstęgę. Napięcie było jednak o tyle większe, że tym razem miałam na nie patrzeć nie tylko z perspektywy kibica wyścigów konnych, ale również kogoś, kto ma w nim swojego faworyta.
Jesienią 2011 roku redakcja naszej strony (która nota bene jeszcze nie istniała) wybrała się z wizytą do Nowej Wrony. Takich wizyt na przestrzeni drugiej połowy 2011 roku było kilka. W czasie jednej z nich, przy której akurat mnie nie było, redaktorka tower-racing.pl Christina Lipińska wypatrzyła sobie karego roczniaka po Ecosse od Palixodii, któremu później hodowca nadał wdzięczne imię Pillar. Przy następnej takiej wizycie mi również wpadł w oko pewien młodzian, ale zdecydowanie różniący się od Pillara, choć blisko z nim spokrewniony. Był to dość drobnej budowy, gniady, wyrośnięty konik. Nie posiadał żadnych odmian i patrząc z perspektywy czasu na tle Pillara – pięknego, karego ogiera z uroczą strzałką na czole, prezentował się zdecydowanie mniej okazale. Spytałam wtedy Andrzeja Zielińskiego, czy ma on już imię, jednak zaprzeczył. Do teraz nie wiem dlaczego żartobliwie zaczęłam go po tym nazywać „Parch”, dlatego pozostawię to bez komentarza. Zdecydowanie dumniej brzmi imię Patronus, bo nim był w rzeczywistości mój wypatrzony młodziak.
Nietrudno się domyślić ile sprzeczek, tych mniej i bardziej poważnych, odbyło się potem między mną a drugą redaktorką o to, który z naszych koni będzie lepszy. Nie traktowałyśmy tego jednak na serio. Dopiero dwuletnie sukcesy Pillara i niezłe występy Patronusa uświadomiły nam, że konie te należeć będą do czołówki rocznika.
Nadszedł sezon 2013, a wraz z nim nadzieje nie tylko nie umarły, ale zyskały na sile. Patronus wygrał wyścig II grupy aż o sześć długości, a inaugurujący sezon Pillar zajął drugie miejsce w Nagrodzie Rulera za Emperor Ajeezem. W tym momencie dotarło do mnie, że jeśli Patronus ma mieć szanse w Derby, lepiej nie mówić (i nie pisać) o nim zbyt wiele. Ot, taki przesąd, rodem ze średniowiecza. Pamiętam to zdumienie na twarzy hodowcy Andrzeja Zielińskiego, kiedy powiedziałam mu, że się cieszę z czwartego miejsca Patronusa w Nagrodzie Irandy. Ten wynik faktycznie zbytnio mnie nie załamał, gdyż syn Princess of Java nadal sprawiał wrażenie dużego dzieciaka, który potrzebuje jeszcze trochę czasu, by dojrzeć do wielkich czynów. Wynik Memoriału Jerzego Jednaszewskiego, w którym Patronus przegrał o nos drugie miejsce z Jovellem, dał mi potwierdzenie, że koń ten ma rzeczywiście szanse na zaistnienie w Derby.
Tymczasem jednak w centrum uwagi był Pillar, którego po triumfie w Iwna typowano na zwycięzcę Derby. Mój faworyt, którego jednak nie odważyłam się bezpośrednio ujawnić, ani typując w niedziele do Ligi Mediów, ani na wyścigowym forum zmdom.com.pl, liczony był przez znawców i graczy w dalszej kolejności. Mi marzył się porządek Patronus – Pillar, ale choć bardzo tego pragnęłam, nie wierzyłam, że syn Princess of Java pokona wyśmienitego kuzyna. Współczuję trochę trenerowi Walickiemu, który musiał za każdym razem, gdy mnie widział, odpowiadać jak się ma Patronus, jak ocenia jego poprzedni występ i jakie daje mu szanse w Derby. Trener jednak to człowiek z wielką klasą i cierpliwością – nie dał mi odczuć, że powoli ma dość namolnej dziewczyny. Mało tego, odnosiłam wrażenie, że chętnie mówi o Patronusie, którego jakoś podświadomie chyba mocno liczył.
Wyścig się opóźniał. Atlantic Star oszalał na torze zielonym, a do tego Admiral Questowi musiano znaleźć jeźdźca w zastępstwie Martina Srneca, którego paręnaście minut wcześniej kontuzjował w maszynie startowej Fantastic Dream. Oczekiwaniu na bombę w górę towarzyszyła atmosfera wzrastającego napięcia. Szemrzący tłum działał jednak na mnie kojąco i uspokajająco.
Wreszcie wyścig ruszył. Rzetelne tempo podyktowała Mahari, którą podpierał Atlantic Star. Taka sytuacja miała miejsce aż do prostej, na początku której klacz osłabła, a za chwilę na czoło wysforował się Tymon z Hurricane Seven i Pillarem. W końcowej fazie gonitwy tłum był tak głośny i podniosła się taka wrzawa, że nie słyszałam imienia prowadzącego konia. Dopiero kiedy zobaczyłam przebiegającego przede mną ogiera w numerem 9, w charakterystycznych niebiesko-żółtych barwach, dotarło do mnie, co się właśnie stało. Patronus zwyciężył, a za nim wbiegła na metę Kundalini. Trener Walicki zaliczył dublet, a Pillar był dopiero trzeci. Bardzo trudno jest mi opisać to, co w tamtej chwili czułam. Derby to wyścig magiczny, jednak zupełnie inaczej odbiera się go, kiedy zwycięzcy kibicowało się od samego początku nie tylko kariery, ale i (pośrednio) dzieciństwa.