Andrzej Zieliński jest obecny na wyścigach od połowy lat 90., najpierw jako dzierżawca i właściciel koni, a później przede wszystkim jako hodowca i właściciel. Prowadzi ośrodek hodowlany w Nowej Wronie k. Nasielska. Do tej pory jego najlepszymi końmi były Dawton (zwycięzca nagród Golejewka i Widzowa, oraz zdobywca drugich miejsc w St. Leger i w Wielkiej Warszawskiej w 2002 r.), Princess of Leone (pierwsza w Oaks i Krasne, oraz druga w Derby i trzecia w Wielkiej Warszawskiej w 2008 r.), a także Desert Dabby (podwójna oaksistka z Wiednia i Warszawy w 2006 r.).
Jako hodowca i właściciel koni na takiego cracka jak Prince of Ecosse czekał pan kilkanaście lat. Wiązał pan z tym rewelacyjnym dwulatkiem wielkie nadzieje i nagle okazało się, że doznał poważnej kontuzji. Jak pan przyjął tę wiadomość?
Zaskoczenie było duże, chociażby dlatego, że Prince Ecosse jest bardzo prawidłowy. Trener Andrzej Walicki uważa, że takiemu koniowi nie powinno się przydarzyć żadne nieszczęście. Ale jak się okazuje, licho nie śpi. Nie jesteśmy w stanie takich przypadków losowych przewidzieć. Walicki, informując mnie o tym przykrym fakcie, był załamany. Ja mam taką naturę, że w pierwszej chwili zareagowałem ze stoickim spokojem, jakbym usłyszał, że koń nie wyjada ze żłobu. Dopiero po nieprzespanej nocy i na drugi dzień, zaczęło do mnie docierać, że moje marzenia i plany związane z Prince of Ecosse mogą lec w gruzach.
Jak ciężka jest to kontuzja? Co się konkretnie stało?
Koń wracał do stajni z toru roboczego. Nie wiadomo czy to był wynik "zmęczenia materiału", jakaś nierówność terenu, czy na coś stąpnął. Wiemy jedynie, że staw pęcinowy nie wytrzymał. Musiał być tak duży nacisk, że nastąpiło pęknięcie chrząstki ponad stawem i jeszcze ponadto pękł nieduży odcinek kości (2 cm).
Prince of Ecosse jest już po zabiegu operacyjnym. Gdzie został on wykonany, przez kogo i jakie są rokowania?
Koń doznał kontuzji w czwartek 17 listopada, a operacja ściśnięcia pękniętej kości dwiema śrubami przeprowadzona została przez dr. Bernarda Turka w szpitalu na Wolicy na Ursynowie w poniedziałek 21 listopada. Gdy kość się zrośnie, śruby w niej pozostaną. Tak zaproponował mi dr Turek. Mam do niego pełne zaufanie, więc wyraziłem na to zgodę. Gdy koń opuści szpital, na ok. 2,5 miesiąca zabiorę go do swej stadniny w Nowej Wronie. Potem wróci do treningu na tor. Dzięki temu, że nie będzie drugiej części operacji, czyli wyjmowania śrub, być może uda się przygotować Księcia do Derby.
W Warszawie czy również za granicą?
Prawdę mówiąc, po wygraniu Nagrody Mokotowskiej wstępnie planowaliśmy z trenerem Walickim, że Prince of Ecosse nie pobiegnie w Derby na Służewcu, lecz za granicą. Teraz sytuacja dość istotnie się zmieniła. Będziemy mu się przyglądać w pracy treningowej i po pierwszym, ewentualnie drugim starcie podejmiemy decyzję. Na wszelki wypadek być może zgłosimy go do wyścigu Derby na Słowacji, który corocznie odbywa się później niż w Polsce.
Czy nie żałuje pan teraz, że nie sprzedał pan Księcia w końcu października?
Nie, choć pewien ukraiński oligarcha proponował mi naprawdę duże pieniądze. Nie zrobiłem tego, gdyż postanowiłem już po pierwszych wygranych tego konia, że będzie on po zakończeniu kariery ogierem czołowym w mojej hodowli.
Jak duża jest obecnie pańska Stadnina Pegaz w Nowej Wronie koło Nasielska?
Do tej pory starałem się prowadzić rozsądną, przede wszystkim jakościową politykę hodowlaną. O jakość dbam nadal, ale nie wiem czy po prostu jeszcze bardziej się w koniach zakochałem, bo w tym roku stado klaczy zwiększyło mi się z 7-8 do 12. 11 z nich zostało pokrytych przez Ecosse'a, a jedna (jego córka Decossa) w Niemczech przez ogiera Kandahar Run. Kilka z nich będę musiał chyba wybrakować, bo w tym roku urodziło mi się pięć klaczek od świetnych matek. Grzechem byłoby nie wcielić ich za kilka lat do hodowli.