media maj 2002 - Stadnina Pegaz

OK
Przejdź do treści

Menu główne:

Koń Polski  maj 2002 r.

LOŻA HODOWCÓW I WŁAŚCICIELI. Andrzej Zieliński

PRZENIKLIWE OKO


- Zastanawiałem się niejednokrotnie, dlaczego zacząłem hodować konie - mówi Andrzej Zieliński. - Rodzina mojego ojca to ziemianie, pochodzący spod Warki. Tata wielokrotnie o koniach wspominał i był stałym bywalcem wyścigów. Nie pamiętam, żeby opuścił jakiś dzień.   

- Gdy prowadziłem firmę ochroniarską poznałem się z trenerem Maciejem Janikowskim. Wydzierżawiłem w 1994 roku 13 koni. Zarobiły tyle, ile kosztowało mnie ich utrzymanie. Następnego roku wydzierżawiłem siedem rumaków i też nie dołożyłem. Nabierałem doświadczenia, ale szybko zorientowałem się, że utrzymywanie koni jest tylko przyjemnością. Było za późno, wpadłem jak śliwka w kompot. W 1996 r. kupiłem pierwsze klacze, które od razu dałem do zaźrebienia - wspomina swoje początki w roli właściciela i hodowcy Andrzej Zieliński.



W 1996 roku pan Andrzej kupił w okolicach Nasielska ziemię. Stworzył na niej ogromny ośrodek hodowlany, a ostatnio także rolniczy. Gospodarstwo ma 150 ha. Z tego na hodowlę przeznaczył 30 ha, zaś pod uprawę 120. Piękny dworek, wspaniałe stajnie i ogromne padoki, po których brykają konie, robią duże wrażenie. Tam właśnie urodził się zwycięzca tegorocznego biegu o Nagrodę Golejewka - Dawton.


- W tej chwili hodowla jest niezbyt opłacalna, więc zdecydowałem się dokupić ziemię oraz sprzęt rolniczy. Mam nadzieję, że rolnictwo wspomoże hodowlę, a przynajmniej pozwoli, że nie będę do tego interesu dokładał. Zrobiliśmy także tor do biegania. Marzy mi się również trening na miejscu, bo konie wyścigowe muszą mieć doskonałe warunki. W tej chwili nie jest to jednak opłacalne. Na pewno wierzchowce te miałyby znacznie lepsze warunki, niż na terenie toru wyścigowego w Warszawie. Ale, niestety, to wszystko kosztuje. Muszę się kierować rachunkiem ekonomicznym. Tor jest duży, 2.5 kilometra, planuję powiększenie go do ośmiu kilometrów. W tej chwili pracuje u mnie jeden koniuszy, który robi wszystko. Drugi pracownik zajmuje się rolnictwem. Na początku, do 12 koni zatrudniałem pięciu ludzi, ale z czasem zrezygnowałem z nich.  


W oczekiwaniu na wybitnego ogiera  

- Mam siedem matek, większość w stadninach, oraz jednego roczniaka i trzy źrebaki. W ubiegłym roku sprzedałem trzy klacze. Na torze w Warszawie trenuje dziesięć moich koni. Pięć niemal za bezcen kupiłem w Rzecznej z Jakubem Kartusem. Nie wszystkie rumaki są obecnie w mojej stadninie. Kiedyś, gdy prowadziłem firmę, mogłem sobie pozwolić na dotację. W tej chwili, gdy zrezygnowałem z pracy, muszę się liczyć z kosztami, dlatego wysyłam je do innych stadnin. Nie zdecydowałem się także na własnego ogiera. Uważałem, że trzeba mieć albo ogiera wybitnego, albo trzeba dowozić klacze do reproduktorów. Mam taką nadzieję, że zdołam wychować na tyle dobrego rumaka, że będę mógł kryć nim moje matki. Pozostałe będą wyjeżdżały, jak do tej pory na stanówki. Nie wyobrażam sobie, żeby jednym ogierem można było kryć wszystkie klacze. Nic dobrego z tego by nie wyszło. Nie jestem fachowcem od trenowania koni. Uważam, że to należy zostawić ludziom, którzy naprawdę się na tym znają. Nie można brać się za wszystko. Czuję w sobie powołanie hodowcy. Wydaje mi się. że widzę wiele rzeczy, których być może inni nie dostrzegają. Poza tym trenowanie koni ograniczyłoby całkowicie moją wolność. Zawsze czułem się wolnym człowiekiem. Zawsze byłem niezależny. Jeżeli moje konie będą świetne, to myślę, że może uda mi się zwabić do mojej stadniny każdego trenera.


Eliminuję błędy  


W kwestii żywienia koni popełniłem szereg błędów. Nic zatrudniłem specjalisty. W Polsce o specjalistę trudno i nie wiem, czy nawet tacy są. To dziedzina, która jest u nas bardzo zaniedbana, włącznie z weterynarią. Nasi weterynarze nie mogą się porównywać nawet do kolegów w Czech. Zrobiłem wiele błędów, ale już zostały usunięte. Miałem jeden sezon, w którym moje dwulatki w zasadzie nie wystartowały. Z czterech, pobiegły jedynie dwa i to bardzo późno. Ale tak to jest. gdy coś się zaczyna bez przygotowania praktycznego, to trzeba za to płacić. Jak zaistnieje potrzeba, ściągam lekarza z Nasielska, Zygmunta Wasilewskiego. Nauczyłem się, że do wszystkiego potrzebny jest fachowiec. Hodowla folblutów jest tak kosztowna, że koszty weterynaryjne, to tylko ułamek procentu.  

Oko hodowcy  

Można się tylko łudzić, że zarobi się na hodowli folblutów. Marze jednak o tym wyhodować konia, który na Zachodzie będzie coś znaczył. Wówczas będzie można na tym zarobić. Jestem człowiekiem który chłonie wszystko. Gdziekolwiek coś przeczytam czy usłyszę odnośnie hodowli, nadstawiam ucha i notuję w głowie. Jeździłem kiedyś na przeglądy koni, jeszcze państwowe, z hodowcami, którzy wiele i ciekawie opowiadali. Duże pytałem i całą wiedzę starałem się zapamiętać. 6-letnia praktyka też mi wiele dała. Każdy hodowca ma swoje tajemnice, o których nie chce opowiadać. Ja również. Z książek można skorzystać w zasadzie tylko w bardzo specjalistycznych dziedzinach. z którymi człowiek na co dzień się nie spotyka. Najważniejsze są praktyka, dobre oko, odpowiednie żywienie i dobór partnerów. Są to cztery sprawy, bez których hodowla nie może dobrze funkcjonować. Przy kojarzeniu par koni korzystam z pomocy fachowców. między innymi niemieckich.
Dokładnie oglądam ogiera. Zaglądam mu w oczy i dopiero jak koń pokaże mi całe swoje wnętrze, decyduję, czy taki może kryć moje klacze, czy nie. Zaglądam również w oczy każdemu źrebakowi w mojej stajni. Koń potrafi zmieniać swoje wnętrze, więc często to robię. Uważam to za mój duży sukcas hodowlany. Kiedyś odkryłem w sobie taki dar, że patrząc ludziom w oczy wszystko widzę. Wiem, jaki ten człowiek jest. Hodując konie zacząłem stosować tę praktykę i to mi się sprawdza. Myślę, że w oku konia widać dokładnie czy jest rzetelny, czy leniwy. Na razie się nie mylę. I dlatego m.in. nic sprzedałem Dawtona, mimo że proponowano mi niemałe pieniądze jak na formę, którą prezentował w zeszłym roku. Uważałem, że jest to koń. którego stać na bardzo wiele. Mam nadzieję, że się nie pomyliłem.  

Spełniłem swoje marzenie  

Osiągnąłem już wiek, gdy mężczyzna zaczyna myśleć, jak spędzi resztę życia. Wydaje mi się, że mnie się udało. Spełniłem swoje marzenie, mimo że jeszcze dziesięć lat temu o tym nie myślałem. W tej chwili jestem bardzo szczęśliwy. Mam wspaniałą rodzinę; żonę Joannę i dwoje małych dzieci: Maksymiliana, który ma 3.5 roku, 3.5-miesięczną Laurę oraz dwie starsze córki. 26 i 21 lat. Mam cudowne zajęcie i mogę powiedzieć, że niczego mi nie brakuje. Może tylko tego, że muszę się ograniczać w hodowli. Nie mogę sobie pozwolić na dobór ogierów, które są bardzo kosztowne.  

Not. MACIEJ ROWIŃSKI
foto Grzegorz Otwinowski


 
Copyright 2016. All rights reserved.
Wróć do spisu treści | Wróć do menu głównego