Menu główne:
- Zastanawiałem się niejednokrotnie, dlaczego zacząłem hodować konie - mówi Andrzej Zieliński. - Rodzina mojego ojca to ziemianie, pochodzący spod Warki. Tata wielokrotnie o koniach wspominał i był stałym bywalcem wyścigów. Nie pamiętam, żeby opuścił jakiś dzień.
- Gdy prowadziłem firmę ochroniarską poznałem się z trenerem Maciejem Janikowskim. Wydzierżawiłem w 1994 roku 13 koni. Zarobiły tyle, ile kosztowało mnie ich utrzymanie. Następnego roku wydzierżawiłem siedem rumaków i też nie dołożyłem. Nabierałem doświadczenia, ale szybko zorientowałem się, że utrzymywanie koni jest tylko przyjemnością. Było za późno, wpadłem jak śliwka w kompot. W 1996 r. kupiłem pierwsze klacze, które od razu dałem do zaźrebienia - wspomina swoje początki w roli właściciela i hodowcy Andrzej Zieliński.
W 1996 roku pan Andrzej kupił w okolicach Nasielska ziemię. Stworzył na niej ogromny ośrodek hodowlany, a ostatnio także rolniczy. Gospodarstwo ma 150 ha. Z tego na hodowlę przeznaczył 30 ha, zaś pod uprawę 120. Piękny dworek, wspaniałe stajnie i ogromne padoki, po których brykają konie, robią duże wrażenie. Tam właśnie urodził się zwycięzca tegorocznego biegu o Nagrodę Golejewka - Dawton.
- W tej chwili hodowla jest niezbyt opłacalna, więc zdecydowałem się dokupić ziemię oraz sprzęt rolniczy. Mam nadzieję, że rolnictwo wspomoże hodowlę, a przynajmniej pozwoli, że nie będę do tego interesu dokładał. Zrobiliśmy także tor do biegania. Marzy mi się również trening na miejscu, bo konie wyścigowe muszą mieć doskonałe warunki. W tej chwili nie jest to jednak opłacalne. Na pewno wierzchowce te miałyby znacznie lepsze warunki, niż na terenie toru wyścigowego w Warszawie. Ale, niestety, to wszystko kosztuje. Muszę się kierować rachunkiem ekonomicznym. Tor jest duży, 2.5 kilometra, planuję powiększenie go do ośmiu kilometrów. W tej chwili pracuje u mnie jeden koniuszy, który robi wszystko. Drugi pracownik zajmuje się rolnictwem. Na początku, do 12 koni zatrudniałem pięciu ludzi, ale z czasem zrezygnowałem z nich.
- Mam siedem matek, większość w stadninach, oraz jednego roczniaka i trzy źrebaki. W ubiegłym roku sprzedałem trzy klacze. Na torze w Warszawie trenuje dziesięć moich koni. Pięć niemal za bezcen kupiłem w Rzecznej z Jakubem Kartusem. Nie wszystkie rumaki są obecnie w mojej stadninie. Kiedyś, gdy prowadziłem firmę, mogłem sobie pozwolić na dotację. W tej chwili, gdy zrezygnowałem z pracy, muszę się liczyć z kosztami, dlatego wysyłam je do innych stadnin. Nie zdecydowałem się także na własnego ogiera. Uważałem, że trzeba mieć albo ogiera wybitnego, albo trzeba dowozić klacze do reproduktorów. Mam taką nadzieję, że zdołam wychować na tyle dobrego rumaka, że będę mógł kryć nim moje matki. Pozostałe będą wyjeżdżały, jak do tej pory na stanówki. Nie wyobrażam sobie, żeby jednym ogierem można było kryć wszystkie klacze. Nic dobrego z tego by nie wyszło. Nie jestem fachowcem od trenowania koni. Uważam, że to należy zostawić ludziom, którzy naprawdę się na tym znają. Nie można brać się za wszystko. Czuję w sobie powołanie hodowcy. Wydaje mi się. że widzę wiele rzeczy, których być może inni nie dostrzegają. Poza tym trenowanie koni ograniczyłoby całkowicie moją wolność. Zawsze czułem się wolnym człowiekiem. Zawsze byłem niezależny. Jeżeli moje konie będą świetne, to myślę, że może uda mi się zwabić do mojej stadniny każdego trenera.