swiat_Tesio_Pisane w galopie_cz_8 - Stadnina Pegaz

OK
Przejdź do treści

Menu główne:

Zapraszamy Was do zapoznania się z ósmą częścią przetłumaczonej przez Małgorzatę Caprari książki autorstwa Federico Tesio pod tytułem "Pisane w galopie". Federico Tesio to legendarny włoski hodowca koni pełnej krwi, żyjący i działający w latach 1869-1954. Okrzyknięty został mianem geniusza i najlepszego hodowcy wszech czasów. Jego spuścizna hodowlana płynie we krwi niemal każdego współczesnego konia wyścigowego. Śledźcie naszą stronę, bowiem pojawiać się na niej będą kolejne odsłony twórczości tego wybitnego znawcy folblutów.

FEDERICO TESIO
Pisane w galopie
część 8


DŻOKEJE

                   
Dżokej (lub jockey)  nie jest rzemieślnikiem lecz artystą.
Starożytne powiedzenie mówi, że mówcą trzeba się stać lecz poetą trzeba się urodzić.
My zaś możemy powiedzieć, że trenerem trzeba się stać, zaś dżokejem trzeba się urodzić.
Aby stać się wielkim dżokejem potrzebne są dwie rzeczy wielkie i jedna mała.
1. Wielka wrażliwość i zmysł równowagi,
2. Wielka szybkość podejmowania decyzji,
3. Mała waga.
Jest to po części zasługa ojca i matki, a po części owoc wielkich wyrzeczeń.
Dżokej cierpi głód, aby zarobić na jedzenie.
Już od zamierzchłych czasów sposób wymyślony przez człowieka, aby dosiadać konia, jest zawsze taki sam.
Wskoczyć na grzbiet zwierzęcia  jedną nogą po prawym a drugą po lewym boku i pozostać w równowadze mimo jego sprzeciwu.
Jeździectwo jest sztuką równowagi.
Aby pozostać w równowadze trzeba jak najmniej przemieszczać środek ciężkości.
Koń wyciąga lub skraca szyję, aby otrzymać ten rezultat - człowiek musi go naśladować.
Kto opiera się na wodzach, znajdując w nich punkt oparcia, przeszkadza ruchom szyi i sprawia, że zwierzę traci energię i szybkość.
Najlepszy dżokej to ten, który najmniej przeszkadza koniowi.
Aby to osiągnąć kiedyś jeździło się na długich wodzach i w długich strzemionach.
Po inwazji Amerykanów zaczęto jeździć na krótkich wodzach i w krótkich strzemionach, ponieważ w tej pozycji jest trudniej mimowolnie przeszkadzać koniowi.
Do tego punktu możemy mówić o prostym praktycznym zastosowaniu reguł mechaniki.
Teraz natomiast zaczyna się sztuka dżokeja, który - bez stopera - musi umieć ocenić chód, poznać psychikę własnego konia jak i rywali, aby móc wykorzystać ich błędy przy szybkości ok. 1000 metrów na minutę.
Nie można tu mówić o nauce lecz o sztuce, ponieważ doznań psychicznych nie mierzy się w laboratoriach.

Fred Archer
Najsłynniejszym mistrzem tej sztuki był niewątpliwie Fred Archer.

Koń w jego rękach był niczym skrzypce w dłoniach Paganiniego.
Nigdy go nie widziałem  w akcji, lecz niektórzy przyjaciele opisali mi go dokładnie.
Miał wszystkie niezbędne przymioty dżokeja za wyjątkiem wagi. Wydawał się być eleganckim gentlemenem.
Miał 175 cm wzrostu, małe dłonie i stopy, posągowy profil, był blady i miał melancholijne spojrzenie, jakby dane mu było przewidzieć swój smutny koniec.
Jego ciało nie było typowym ciałem dżokeja.
Ale ile miał za to inteligencji, jaką intuicję i szybkość decyzji!
Poza sezonem wyścigowym ważył 66 kg, jednak dzięki ogromnemu samozaparciu i poświęceniu dochodził do tego, że mógł jechać nawet pod wagą 54 kg.
W domu kazał zbudować sobie łaźnię turecką i kiedy nie dosiadał koni swój czas spędzał pomiędzy łaźnią a W.C.
Pewien aptekarz z Newmarket wymyślił dla niego szybko działający środek przeczyszczający, który zasłynął jako Medicine Archer i cieszył się dużym wzięciem.
Archer wyglądał wtedy niczym szkielet.
A jednak ile energii potrafił wykrzesać z tego szkieletu!
Jego równowaga w siodle była doskonała.
Jeździł na bardzo długich wodzach i w bardzo długich strzemionach.
Na finiszu przerzucał ciało naprzód na szyję konia i nawet chwilami tracił oparcie.
Bezbłędnie oceniał chód konia.
Prawie zawsze znajdował odpowiednie miejsce w dystansie.
Pewnego razu, kiedy został zamknięty przy kanacie, widząc że jeśliby poszedł polem, nie zdążyłby dojść do czołówki, podniósł nogę, przecisnął się maleńką szczeliną i nie przeszkadzając nikomu niespodziewanie zameldował się jako pierwszy na celowniku.
Swój pierwszy wyścig wygrał mając 17 lat i już w tym samym roku, na Atlantic’u, zwyciężył w klasycznym wyścigu 2000 guineas.
Ilość jego zwycięstw jest niebywała!
Przez dziesięć lat z rzędu był liderem w klasyfikacji zwycięskich dżokei. Dosiadał koni w 8084 wyścigach i 2748 razy był pierwszy.
Popełnił samobójstwo w ataku gorączki w wieku 29 lat.
Na jego pogrzebie był obecny Książę Walii.
W Newmarket opowiadają, że czasami nocą można zobaczyć jego widmo galopujące na duchu niezwyciężonego Ormonde.

Ted Sloan
Lord Beresford sprowadził go z Ameryki do Anglii w 1897 roku.

I to właśnie on był odpowiedzialny za upowszechnienie amerykańskiego dosiadu w Europie.
Dosiad ten został wymyślony przez jeźdźców murzyńskich.
Strzemiona i wodze króciutkie, kolana nad kłębem i głowa w grzywie.
W tej małpiej pozycji Ted Sloan potrafił nawet zmieniać formę koni i stał się idolem tłumów, niczym gwiazdor filmowy.
Kiedy widziałem go w akcji po raz pierwszy wywarła na mnie wrażenie akcja jego konia.
Fizycznie był on przeciwieństwem Archera. Bardzo niski, mógł jechać pod każdą wagą bez konieczności zrzucania kilogramów.
Jadł, pił, grał w karty, cieszył się życiem. Był fantastycznym sędzią chodu konia i wywierał magnetyczny wpływ na konie, szczególnie na te obdarzone trudnym charakterem.
Wierzę, że pozycja w dosiadzie amerykańskim, im bardziej zbliżona do małpiej, tym lepsza.
Dłonie nie powinny być dalej niż 20 cm od pyska konia, a głowa dżokeja na poziomie końskiej szyi.
Ciało jeźdźca znika w ten sposób na koniu. Z człowieka zostaje tylko wola.
W tej pozycji zmniejsza się opór powietrza i przesuwa korzystnie do przodu środek ciężkości
i uniemożliwia to owe zamaszyste, teatralne i często nieużyteczne gesty, które tak entuzjazmują okrutne tłumy krzyczące:  Dawaj !,  Dawaj ! ...

Zróbcie następujący eksperyment :
Dwa konie, dosiadane na sposób angielski i wyjechane pod batem, przebiegną dany dystans w czasie x. W godzinę później, w tych samych warunkach jak: tor, waga i pogoda, powtórzcie
eksperyment, tym razem w dosiadzie amerykańskim. Czas będzie mniejszy!
Mówi się potocznie:
X ma „dobry bat”, aby powiedzieć, że X jest dobrym dżokejem.
Jest to zdanie bardzo głupie.
Wydaje się, że Archer kilkakrotnie wygrał o krótki łeb, dzięki jednemu, energicznemu, uderzeniu bata zaaplikowanemu o kilka fuli przed celownikiem. Jest to możliwe.
Jednak z reguły bat przeszkadza wygrać wyścig. A kiedy wygrywa się pod razami bata, to prawdopodobnie wygrałoby się tak samo bez bicia.
Gdyby Archer urodził się o pół wieku  później,  także i on  jeździłby w krótkich strzemionach.
We Włoszech jeździ się trochę mniej pochylonym nad końską szyją niż w Anglii.
Mimo to nasi jeźdźcy niejednokrotnie, z sukcesem, walczyli na torach zagranicznych.
Gubellini wygrał Grand Prix.
Caprioli wygrał l’Arc de Triomphe.
Federico Regoli wygrał Złoty Puchar Maisons - Laffitte.
Niestety od dawna są to wciąż ci sami artyści, którzy grają pierwszoplanowe role. Znają wzajemnie swoje wady i zalety. Są niczym zmumifikowani. Z braku konkurencji nie mogą się już rozwijać. Kto zaś nie idzie naprzód - cofa się.
Towarzystwa wyścigowe zwiększają ilość gonitw uczniowskich i ze zniżkami wagi.
Dzięki takim to egzaminom promuje się uczniów - niewielu naprawdę dobrych, i jak dotąd nikt nie może poważnie zagrozić starym asom.
Jest rzeczą interesującą móc wyjaśnić to zjawisko lecz konieczne jest przede wszystkim znaleźć na to remedium.
Dawno temu uczniowie jeździeccy przystępowali do pracy w stajni w bardzo młodym wieku, za zgodą rodziców, i byli związani bardzo surowym kontraktem.
Kontrakt Freda Archera z trenerem Matem Dawsonem zawierał następujący ustęp:
„ Chłopcu nie wolno zdradzać nikomu sekretów stajni, ma on słuchać z pogodą ducha wszystkich poleceń trenera, nie wolno mu grać ani w kości ani w karty, chodzić do barów za dnia ani tym bardziej nocą, otrzyma zaś jako wynagrodzenie dwa nowe ubrania: jedno na Boże Narodzenie, drugie na Wielkanoc.”
Trener miał otrzymywać też połowę stawek za dosiady chłopca, jako wynagrodzenie za naukę sztuki jeździeckiej.
Osiągnięcie sukcesu było więc we wspólnym interesie.
Obydwaj zmarli bogaci i sławni.
Także i dzisiaj założenia są podobne, lecz czasy zmieniły kontrakty.
Uczniowie nie płacą już nauczycielowi lecz żądają od niego zapłaty za to, że ucząc się, niejednokrotnie niszczą mu  „narzędzia  pracy”.
Wielu z tych młodzieńców żali się, że są niedocenianymi geniuszami, żyje w barach  i restauracjach , sprzedaje bukmacherom najgłębsze sekrety ich stajni.
Jeśli nie zmienimy w krótkim czasie kontraktów zawieranych z uczniami jeździeckimi, ich edukacji i ich sumienia, już za kilka lat będziemy zmuszeni importować z zagranicy ludzki materiał pierwszej klasy.
I tak gwiazdy naszych torów znów będą nosić imiona Tom, Jack i William.

7 < część > 9

 
Copyright 2016. All rights reserved.
Wróć do spisu treści | Wróć do menu głównego